Baśnie i Legendy

Tajemniczość zamków wszędzie rozbudzała fantazję ludową. I nasza góra zamkowa ze swoją starą basztą oddziaływały twórczo na wyobraźnię mieszkańców. W przekazach ustnych starszego pokolenia oświęcimian przechowało się trochę legend  i opowieści. Wszystkie te podania mają cechy ludowych baśni w których realizowało się marzenia o zwycięstwie dobra nad złem, sprawiedliwości nad występkiem. Winnych musiała spotkać kara, jeśli nie za życia, to po śmierci.

OKRUTNY  KASZTELAN

U podnóża góry zamkowej aż  do wybuchu II wojny światowej stała duża kapliczka. Na graniastym bloku kamiennym znajdowała się rzeźbiona  w drewnie figura Chrystusa Frasobliwego w ogromnej koronie cierniowej. Umęczony Chrystus patrzył rozwartymi oczami w środek drogi prowadzącej do drewnianego mostu, którego już dawno nie ma. Z postacią Frasobliwego łączy się następująca legenda.

W dawnych czasach panował w Oświęcimiu okrutny kasztelan, który rezydował w zamku. Na sam jego widok poddanych ogarniało przerażenie. Za różne, często niewielkie przewinienia wrzucał mieszczan do zamkowych lochów, z których nie było powrotu. Zwłoki skazanych na śmierć głodową straż więzienna wyrzucała przez specjalny otwór wprost do Soły. Na wieść o śmierci skazanego jego rodzina nocą wyławiała ciało z nurtów rzeki. Zwłoki grzebano również potajemnie nocą na przykościelnym cmentarzu. W końcu i na okrutnika przyszedł kres życia. Miasto odetchnęło z ulgą. Pochowano kasztelana na cmentarzu parafialnym. Na drugi dzień mieszczanie z przerażeniem spostrzegli,  że ktoś rozkopał świeżą mogiłę i wyrzucił z niej trumnę. Rajcy miejscy uznali, że ktoś umyślnie sprofanował grób i postanowili urządzić ponowny pogrzeb. Następnego dnia historia się powtórzyła. Spróbowano pochować kasztelana po raz trzeci. I znów to samo. Zebrali się rajcy i długo gardłowali nad niezwykłym zdarzeniem. Jeden ze zgromadzonych     w pewnej chwili stwierdził stanowczo:  – To był tak wielki grzesznik, że nawet ziemia nie chce go przyjąć! Uradzili, żeby niesławnej pamięci możnowładcę wrzucić do Soły. Ale i rzeka przyjąć go nie chciała. Gdy tylko trumnę opuszczono do wody, zerwał się wicher, woda zaczęła się burzyć, rozszalałe fale wyrzuciły doczesne szczątki kasztelana na brzeg. Zakłopotani rajcy nie wiedzieli, co począć. Ostatecznie uzgodnili, że trzeba pochować go na środku gościńca obok mostu, w miejscu, gdzie przechodzi najwięcej ludzi i jeździ wiele furmanek. Zadeptano ten przedziwny grób.

Ktoś z oświęcimian, dzisiaj już nie dojdziemy kto, pragnął upamiętnić to miejsce, stawiając obok kapliczkę. Stąd Chrystus Frasobliwy spoglądał na miejsce spoczynku okrutnego feudała. A w rocznicę jego śmierci miała ponoć figurka płakać krwawymi łzami.

PRZYPOWIEŚĆ O PAŃSKIEJ WDZIĘCZNOŚCI

Inne oświęcimskie podanie wprowadza nas w dość pogodny nastrój, mimo,że dotyczy klęsk powodzi, które często nękały miasto i okolice. Było to w dniach, kiedy Soła wystąpiła  z brzegów, zalała okoliczne wioski i zerwała most obok zamku. Od strony dworca wracał pewien dziedzic oświęcimskiej wioski. Powóz, zaprzężony  w dwa okazałe konie, stanął na brzegu. Podróżny postanowił przebyć rzekę w bród. Konie   w złomowiskach mostu zaczęły się plątać, w końcu prąd obalił wóz. Dziedzica porwała rzeka. Wzniósł tonący ramię i począł wołać ratunku. W niemej grozie patrzyli na to z drugiego brzegu. Jeden z mieszkańców rzucił się na pomoc. Chwycił tonącego za włosy i dopłynął  z nim do brzegu. Właściciel wielkich dóbr zaprosił go do swych włości, aby mu się odwdzięczyć. Ofiarował swemu wybawcy 25 koron, a potem sługom kazał wymierzyć mu 25 batów.  Ci zdziwionemu dobroczyńcy, wyjaśnili:  – 25 koron otrzymałeś za uratowanie życia naszemu panu, a baty za to, że ośmieliłeś się go ciągnąć za włosy!

ZAKLĘTE DUCHY PRZY ZAMKU NAD SOŁĄ

Kilka lat temu niespodziewanie przyfrunęła gromada łabędzi, by – zdawało się – na stałe osiąść obok Zamku na Sole. Pan Andrzej Winogrodzki, wyborny piewca i bard spraw oświęcimskich, nie zmarnował wymarzonej dla poety okazji. Utrwalił w pięknej Zamkowej balladzie sympatyczną rodzinę łabędzi, które dowcipnie zestawił z niektórymi postaciami występującymi  w dziejach naszego zamczyska.

Znalazł się więc wśród zaklętych w łabędzie kształty Henryczek Walezy, co o ten zamek otarł się przelotem, gdy do korony utracił ochotę. Puszysta korona pięknej łabędzicy skojarzyła się autorowi z królową Boną, co w panien gronie, gdzieś w zamkowej sali, stanęła na noc  w podróży z Italii. Najbardziej ubłocony ptak został ukazany w tej poetyckiej baśni jako książę Jan, hultaj i niecnota. (…)

TAJEMNICZE JEZIORO

Baśń o tajemniczym jeziorze jest związana z dzielnicą Skowronek. Taką nazwę miało dawniej, jeszcze w okresie międzywojennym, dzisiejsze Osiedle Chemików.

Na rozległych polach Skowronka, wśród uprawnych pól, były miejsca ulubionych zabaw dzieci. Tam palono sobótki. Szczególną ciekawość budziła głęboka wyrwa zwana zapadliskiem. Często wsłuchiwano się tu  w odgłosy czy szmery wydobywające się z głębi ziemi.

Legenda mówiła o tym, że kiedyś na tym miejscu stała karczma. Pewnego razu szedł obok niej ksiądz z Panem Jezusem do chorego. Rozochoceni biesiadnicy zaczęli pokpiwać z kapłana, a na jego trzykrotne wezwanie nie ucichła muzyka i huczne tańce. Karczma zaczęła się kręcić, trzeszczeć i w końcu zapadła się pod ziemię. Na jej miejscu powstało jezioro. Z biegiem lat wyschło i pozostał po nim głęboki i potężny lej.

Autor, Jan Ptaszkowski

LEGENDA O WIEŻY ZAMKOWEJ

Wieża owa nadal na oświęcimskim wzgórzu zamkowym góruje. Jest ona znacznie starsza niż reszta do dziś istniejących budowli. Pamięta czasy książąt oświęcimskich, świetności miasta i jego upadku. Związana jest  z nią pewna historia.

Działo się to za czasów, kiedy ziemiami polskimi rządził król Kazimierz Jagiellończyk. Rozpoczęła się wojna z Krzyżakami, zwana później trzynastoletnią. Do króla polskiego podążało rycerstwo  z różnych stron kraju oraz wojska najemne. Do chorągwi polskich zaciągnęli się książęta oświęcimscy Janusz i Przemysław. Różne były koleje wojny. Po klęsce pod Chojnicami i niepowodzeniach wojsk królewskich powrócili oni do swoich siedzib. Brak pieniędzy w skarbcu koronnym spowodował,  że wstrzymane zostały wypłaty żołdu dla rycerzy zaciężnych. Część z nich porzuciła więc służbę i pod pozorem odebrania zaległych należności, zaczęła łupić ziemię krakowską. Księstwo oświęcimskie, graniczące z Koroną Polską od zachodu, stało się ich bazą wypadową. „Bracią”, bo tak ich nazywano, przewodzili Kawka i Świeborowski. Siedzibą swą uczynili warownię na Górze Żebraczej i stąd swoje zbójeckie wyprawy rozpoczynali, ogniem i mieczem pustosząc południowe rubieże Królestwa Polskiego. Również i książę Janusz próbował, przy pomocy gotowych na wszystko zbirów, zmusić Kazimierza Jagiellończyka do zwrotu ziemi oświęcimskiej, którą sam wcześniej zmuszony był mu sprzedać. Zaniepokoił się król polski tym łotrostwem i wzmocnił załogę zamku oświęcimskiego stojącego nad brzegiem Soły. Żołnierze królewscy ośmiu żołdaków schwytali i wrzucili ich do lochu wieży zamkowej. Korzystając z niedbalstwa pilnujących ich strażników, po linie, którą strawę im spuszczano, wydobyli się na górę, zajęli wieżę, a rycerzy straż pełniących, strącili z niej. Padł nagły strach na rycerzy królewskich, a nawet i ostateczne zwątpienie. Kiedy bowiem do wieży ze skrytością śpieszą, owi brańcy poczęli   z góry walić kamieniami (…). Wieża zaopatrzona była we wszystko potrzebne do obrony, więc oblężenie trwać mogło długo. Dopiero starosta Jan Synowiec mądrością swoją problem rozwiązał. Wszedł w ugodę z rabusiami, pozwolił im wieżę opuścić i wyjść swobodnie z bronią i końmi, …dawszy im nadto 200 czerwonych florenów…. Los jednak obszedł się z nimi okrutnie. Gdy opuścili oświęcimską warownię i udawali się na Górę Żebraczą, napadli na nich ludzie Katarzyny Włodkowej, która schwytanych ściąć kazała, a łupy zagarnęła. Wieża na wzgórzu zamkowym nadal dumnie góruje nad miastem, chociaż czas jej nie oszczędzał. W wyniku wojen i klęsk żywiołowych straciła swoje słynne blanki. Przez długi czas stała bez przykrycia, ale zachwycała swoją wspaniałością i siłą, symbolizując niezniszczalność miasta. Historię tę, która wydarzyła się przed wiekami, jeszcze dzisiaj opowiadają mieszkańcy Oświęcimia. Tym, którzy podczas pełni księżyca, usiądą u podnóża zamku, dane jest usłyszeć szczęk oręża i stukot spadających po wzgórzu zamkowym kamieni, które kiedyś z wieży zrzucali żołdacy.

LEGENDA O PRZYMIERZU Z RZEKĄ

Dawno, dawno temu, kiedy tereny Kotliny Oświęcimskiej porastała  niezmierzona puszcza, nad brzeg Soły przy jej ujściu do Wisły przybyli osadnicy – ludzie spokojni i pracowici. Kapryśna rzeka często zalewała przybrzeżne łąki, pastwiska i pola uprawne. Na wzgórze, gdzie zbudowali swoją osadę bardzo często zaglądał głód. Starszyzna rodowa doszła do wniosku, że trzeba się  z rzeką ugadać. Jak postanowili, tak i zrobili.  W noc Kupały przybyli nad rzekę i zawarli z nią przymierze. Ludzie żyjący nad jej brzegami będą uczciwi, pracowici, dbający o wszystko, co na tej ziemi żyje,  a rzeka będzie im w tym pomagać. Mijały lata i wieki. Osada rozrastała się coraz bardziej. Na wzgórzu, na prawym brzegu Soły, zbudowano silną warownię z zamkiem, a pierwotne siedlisko przekształciło się w miasto zwane Oświęcim. Rzeka dotrzymywała obietnic, wspomagała mieszkańców, obdarzając ich swoimi skarbami, a jednocześnie broniła przed wrogami. Czasami piętrzyła swoje wody   i z groźny pomrukiem dopominała się o dotrzymanie umowy. Aż nadszedł rok 1656. Najeźdźcy szwedzcy zamienili miasto w ruinę. Po wojnie postanowiono odbudować zamek i okalający go gród. Jednakże Adam Lubowiecki – starosta władający ziemią oświęcimską, przywłaszczył sobie zebrane na ten cel pieniądze. Zamek niszczał, a miasto ubożało coraz bardziej. Niewiele pozostało   z jego wspaniałości i świetności. Smutnie patrzyła Soła na gród, na jego powolny upadek. Aż w końcu nie wytrzymała. Ostrzegła mieszkańców w 1805 r., szeroko rozlewając się poza swe koryto,  a w 1813 wzburzone wody puściła bliżej miasta, wielką falą wdarła się w odnogę okalającą zamek i z ogromną siłą uderzyła o wzgórze zamkowe, zerwała skarpę, porywając ze sobą mury obronne, bramę oraz część zabudowań. To, co wieki ochraniała, w jednej chwili zniszczyła. Od tego czasu płynie przez środek miasta, by lepiej wiedzieć, czy mieszkający nad jej brzegami ludzie dotrzymują zawartej przed wiekami umowy. Od czasu do czasu, niezadowolona z postawy Oświęcimian, ostrzega ich, szeroko rozlewając się, jakby chciała zagarnąć w swe nurty nie miasto i dobytek ludzi, ale wszystko to, co ją niepokoi. Tak było na przełomie XIX i XX w., jak również w historii najnowszej. Kiedy latem 1997 r. Soła znowu wezbrała, a siła, z jaką płynęła przez miasto, budziła lęk i grozę, patrzący na jej nurt co niektórzy mieszkańcy wspominali noc Kupały i przymierze, które ich przodkowie zawarli z rzeką dawno, dawno temu…

PRZEKLEŃSTWO CYGANKI

Wśród podań i opowieści o Oświęcimiu, znajdują się również i takie, które opowiada się w wielu miejscach Polski, dotyczące czasów, kiedy wiara w czary i działanie sił nadprzyrodzonych były uzupełnieniem życia codziennego. Po włączeniu ziem księstwa oświęcimskiego do Korony, miasto Oświęcim stało się otwarte dla wszystkich ludzi. Przywileje gospodarcze, które ono posiadało, prowokowały kupców z różnych stron ówczesnego świata do osiedlania się. Wielu z nich związało swoje z miastem. Rajcy miejscy ufnie patrzyli w przyszłość. Rozwijał się gród oświęcimski. Mieszkańcy jego porzucili waśnie i spory, by żyć  w zgodzie i przyjaźni, korzystając z tego, czym zostali obdarowani. Dwie znakomite rodziny kupieckie chciały pojednania. Doszło do zawarcia intercyzy ślubnej, pieczętującej pojednanie. Młodszy syn wójta, Piotr, po dojściu do pełnoletniości, miał poślubić Anusię, jedyną córkę bogatego rajcy miejskiego. Czas powoli mijał. Piotr dorastał i z każdym dniem przybliżała się chwila, gdy młodzi staną na ślubnym kobiercu. Trwały przygotowania do wesela. W tym czasie w mieście pojawiła się niewiasta imieniem Dorota. Nikt nie wiedział, skąd przybyła i czym się trudniła. Mieszczka – bo tak o niej mówiono – zapałała pełnym afektem do Piotra. W okolice Oświęcimia wtenczas przybyli Cyganie, ludzie wolni, koczujący w ustronnych miejscach, z dala od miast, trudniący się kotlarstwe i handlem końmi. Uciekając z Niemiec, przez Śląsk, dotarli do granic Królestwa Polskiego. Za nimi szła opinia przekazywana z ust do ust, że są to ludzie znający przyszłość i magiczną moc ziół. Pewnej nocy Dorota, za namową starej służącej, udała się do obozowiska cygańskiego, prosząc o miksturę, która pomogłaby jej pozyskać serce Piotra. Suto opłaciwszy Riksę, Cygankę, która posiadała wiedzę tajemną o siłach tkwiących w roślinach, powróciła do miasta. Nazajutrz na syna wójta padł czar. Zerwał on umowy ślubne i uległ zachętom Doroty. Odtrącona Anusia długo nie mogła pogodzić się z utratą swego oblubieńca. Nocą, w białej sukni, stanęła nad brzegiem Soły i rzuciła się w jej nurty. W niedługim czasie po tej tragedii czary prysły i prawda wyszła na jaw. Piotr bardzo mocno przeżył śmierć narzeczonej i nie mogąc sobie darować jej utraty w poczuciu winy za to, co się stało, wstąpił do zakonu. Po długich poszukiwaniach odnaleziono Riksę i przywieziono ją do Oświęcimia. Na polecenie Rady przeprowadzono dochodzenie, z którego wynikało, że wszystkiemu winna była Dorota, lecz za rzucenie czarów  i śmierć dziewczyny postawiono przed sądem Cygankę. Poddano ją tedy próbie łez, wody i ognia. Nie znalazłszy potwierdzenia jej współpracy z diabłem, zamknięto oskarżoną w więzieniu i torturowano. W czasie rozprawy sąd jednak przyjął wcześniej stawiane Riksie zarzuty i skazał ją na śmierć przez spalenie na stosie. Cyganka wychodząc z sali, gdzie ją sądzono, rzuciła przekleństwo na Oświęcim i mieszkańców. Nie zostało ono zapisane, a według przekazów ustnych brzmiało:

– Na miasto będą spadać nieszczęścia, a mieszkańcy jego nie dorobią się majątków, co zdobędą, szybko utracą. Tak ma być dopóty, dopóki nie zagości w nim wzajemna wyrozumiałość i zgodne współistnienie wszystkich ludzi, bez względu na rasę, narodowość czy wyznanie. Nie dane było tłumom przybyłym na rynek oświęcimski oglądać egzekucji. Riksa w wyniku doznanych podczas śledztwa ran, zmarła   w nocy w lochach więziennych.

Autor, Leszek Żak